+ 1°C
logo CIECHOCINEK

35 lat na scenie – Zdrowa Woda

14 Juni 2023 2934

Ciechocinek słynie nie tylko z leczenia wodą, ale też z leczenia Zdrową Wodą.

Zacznijmy od czegoś prostego. Jak się poznaliście?
Marek Modrzejewski (MM): To był maj 1988 roku. Przechodziłem akurat koło Straży Pożarnej i usłyszałem muzykę. Zajrzałem, w środku miał próbę Gienek Polowy, ze Sławkiem Małeckim. Zawsze mnie muzyka kręciła, ale nie grałem nigdy w żadnym zespole, jedynie w domu. Sławek już wtedy miał Gibsony, a w Polsce, w tamtym czasie była to niezwykła rzadkość. Zaciekawił mnie, spróbowałem, zagrałem i poczułem dobrą energię. Parę dni później Sławek poprosił o kilka tekstów. „Wiesz, jest taki festiwal – Rawa Blues, może byśmy coś wysłali na eliminację”. Coś napisałem i po tygodniu Sławek mówi, że nas zakwalifikowali i musimy zrobić 3 numery. Nie dowierzałem, bo ja nigdy przed publiką nawet na scenie nie stałem. Na eliminacje pojechaliśmy 15 maja do katowickiego klubu Akant. Przydzielili nam jedno z ostatnich miejsce na liście. Pod koniec to już połowa publiki spała, ale jak tylko Sławek zagrał pierwsze dźwięki z riffu „Piwa” to ludzie już oczy otworzyli. Po chwili jak zaśpiewałem „Lubię kiedy się zieleni, lubię jak się piwo pieni” to już wszyscy stali. I się wtedy zaczął czad. Nie dość, że wygraliśmy główną nagrodę, to jeszcze zgarnęliśmy 5 milionów starych złotych. Po milionie na głowę, a za ostatni milion zrobiliśmy po powrocie dla znajomych imprezę w Amazonce. I tylko 300 tysięcy trzeba było dopłacić.

Napisaliście „Piwo” w tydzień?
MM: Życie napisało (śmiech). Wracając codziennie z pracy we Włocławku, autobus zatrzymywał się obok nieistniejącego już Baru przy ul. Bema, w którym pracował przesympatyczny Pan Zajączkowski. Nie sposób mu było odmówić, więc po pracy często się widywaliśmy. Kiedy Sławek poprosił o tekst, to nucąc melodię i wracając polną drogą z baru, przed domem miałem już większość napisaną. Zostało tylko przelać szybko na papier. Stąd jest też np. „i na Bema wale śmiało” albo „Zając leje, a wokoło jest wesoło”.

Czyli może to być nieformalny hymn Ciechocinka. Mieliście w mieście konkurencję?
MM: Tak, i to nie małą. Stratus, Odłam, Słone Dusze i wiele innych. Ciechocinek od zawsze był muzyczny, dzięki kuracjuszom, którzy często mieli dostęp do najnowszych płyt i je przywozili. Organizowany był m.in. przegląd zespołów gastronomicznych, tylko to nie takie disco jak dzisiaj, tylko naprawdę zawodowi muzycy umilali wtedy czas graniem na żywo. Ale trzeba oddać, że Zdrowa Woda ze wszystkich zespołów z Ciechocinka wybiła się najbardziej.

I ruszyła machina. Jak to było z Waszym pierwszym występem na Festiwalu w Opolu?
Sławek Małecki (SM): Po wygranej Rawie dość gładko przeszliśmy eliminacje i pojechaliśmy całym składem w 1989 r. do Opola. Tydzień czasu trwały próby sceniczne, oświetleniowe i techniczne. Na potrzeby telewizji wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Któregoś dnia przychodzi do nas po próbie główny reżyser i mówi: „Panowie, macie już sporo doświadczenia, pokończone studia, ja powiem może wprost, bez owijania. Nagrody w Debiutach są już przyznane, ale telewizja ma dla Was propozycję nagrania programu w ramach nagrody”.

A festiwal się jeszcze nie odbył?
SM: Nie odbył się.. Ale tak to wtedy wyglądało. Nam bardziej zależało na graniu i występowaniu niż na samych statuetkach, więc i tak było to dla nas ogromnym doświadczeniem. Poznaliśmy się tam m.in. z Markiem Radulim, który grał wówczas w zespole Banda i Wanda, później też w Bajmie, czy Budce Suflera. Umówiliśmy się po próbach na piwo, Marek Raduli odwiedził nas w hotelu, wchodzi i w pierwszej chwili rozgląda się i mówi z zaskoczeniem: „Panowie, ale nic tu u Was nie ma”, dopiero jak usiadł i spojrzał za siebie, lekko skonsternowany zobaczył tylną ścianę pokoju wypełnioną skrzynkami z piwem. Spora część imprezy się wówczas do nas przeniosła.

Wierni jesteście pierwszej kasecie!
SM: Tak! (śmiech) Album „Piwo” powstał w 1990 r. To był prawdziwy moment przełomowy w historii zespołu, kiedy Walter Chełstowski dostrzegł nas i zaproponował wydanie albumu. Z tym wydawnictwem wiąże się też parę ciekawostek. Pierwszego dnia nagrań w studio CCS dostaliśmy od Waltera adres do jego przyjaciela, u którego mieliśmy nocować. Marek skończył nagrywać wokale i po sesji pojechaliśmy tam razem. Zabytkowa dzielnica Warszawy, stare, piękne budownictwo. Idziemy po schodach pod wskazany adres. Dzwonimy raz, drugi. Po trzecim dzwonku drzwi się lekko uchylają i staje w nich mężczyzna w lekko niekompletnym odzieniu. „Chłopaki, mam do Was małą prośbę, bo mam tu spotkanie z koleżanką, może tak z pół godziny jeszcze”. (śmiech) Tym mężczyzną okazał się Witold Leszczyński, znany scenarzysta i reżyser m.in. Konopielki czy Siekierezady. Zaprzyjaźniliśmy się później bardzo mocno. Jeździliśmy wspólnie do studia, recenzować materiał. Kolejna ciekawa historia zdarzyła się drugiego dnia nagrań. Zadzwonił do nas z propozycją długofalowej współpracy Andrzej Wojciechowski, który zawiadywał wówczas wydawnictwem MJM. Z uwagi na dane Walterowi słowo musieliśmy niestety odmówić. Na nasze miejsce wskoczył wówczas znakomity zespół Wilki, który nawiasem mówiąc został też genialnie wypromowany. Czy jest mi żal? Może tylko trochę, że nie byliśmy to my.

Ale Wasze drogi z Andrzejem Wojciechowskim później się jednak połączyły?
SM: Tak, i to kilka razy. Trzy, może cztery lata później, kiedy Andrzej opiekował się już marketingiem w Sony Music Polska. Mieliśmy przyjemność przy paru wydawnictwach trafić pod ich strzechy. Nie skonsumowaliśmy może w pełni tej współpracy, ponieważ Sony zaproponowało, byśmy dla pełnej dyspozycji przeprowadzili się do Warszawy. W pierwszej chwili z punktu widzenia zespołu to byłaby może dobra decyzja, ale każdy z nas miał trochę inny pomysł na życie, niekoniecznie w stolicy, więc zgodnie odmówiliśmy. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to dobry wybór. Nie wszystkie zespoły, które przeniosły się do Warszawy przetrwały do dziś, a my jednak przeżyliśmy te 35 lat na scenie.

I nie tylko na scenie, oglądać Was można było też w telewizji?
SM: Zgadza się, zrealizowaliśmy w telewizji parę programów i klipów, m.in. w „Luzie”, „Róbta co chceta”, „Rowerze Błażeja” czy „MDM”. Podczas jednego z nagrań na korytarzu w studio spotyka nas człowiek w okularach i mówi: „Panowie, my się jeszcze nie znamy, ale ja Was znam. Puszczam Waszą muzykę z pierwszej kasety w rozgłośni harcerskiej. Jestem Jurek Owsiak”. Opowiedział nam wtedy o swoim pomyśle organizacji zbiórki pieniędzy na leczenie dzieci z wadami serca. Z przyjemnością włączyliśmy się tą inicjatywę. 15 lutego 1992 r. w nieistniejącej już Sali Malinowej ciechocińskiego liceum zorganizowaliśmy wspólnie z Jurkiem pierwszy koncert zwiastujący Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Datki zbieraliśmy do słoja po ogórkach, ale już wtedy niezwykła atmosfera, orkiestrowe serduszka i ogromna energia i charyzma Jurka Owsiaka spowodowały, że ta machina jest dziś nie do zatrzymania. To zaszczyt, że mamy w niej swój wkład.

Wracając jeszcze do albumów, w swoim dorobku macie już wydanych 11 płyt z ogromną liczbą gościnnych występów. Co najbardziej Was zaskoczyło?
SM: Pod koniec lat 90-tych, kiedy nagrywaliśmy naszą drugą płytę dla Sony Music w studiu Winicjusza Chrósta, legendarnego gitarzysty Breakoutu, Winek zapytał, czy mógłby zagrać z nami na tym albumie. Odpowiedziałem tylko „pewnie, nie ma sprawy”, bo myślałem, że przecież żartuje. Brzmiało to nieprawdopodobnie. Jego kunszt i twórczość były dla nas ogromną inspiracją, więc kiedy kolejnego dnia powtórzył pytanie, jedynie przytaknąłem. Przyjechał do nas na koniec i lekko zniecierpliwiony pyta: „Panowie, tu już prawie album skończony, a ja miałem przecież u Was zagrać”. Dopiero wtedy dotarło do nas, że mówił serio. Włożył do utworu „Twój szept” przepiękne solo gitarowe.

MM: Dzisiaj mamy tą przyjemność, że przez 35 lat zyskaliśmy wielu wspaniałych przyjaciół w muzycznym świecie. Graliśmy wczoraj koncert na festiwalu „Piła czuje bluesa” i jak padło, że świętujemy 35 lat, to wszyscy, włącznie z Piotrem Nalepą (synem Tadeusza Nalepy – red.) dołączyli się do wspólnego grania. Dostaliśmy od przyjaciół taki nieoczekiwany benefis.

Tadeusza Nalepę i Breakout słychać też w Waszej muzyce.
MM: Słychać, bo tego się zapomnieć nie da. Za moich młodzieńczych czasów w domu była zawsze muzyka. Mama słuchała winylowych płyt Haliny Kunickiej i Jerzego Połomskiego. Jak przechodziłem koło nieistniejącej już księgarni przy ul. Broniewskiego, zawsze musiałem się zatrzymać, obejrzeć witryny, wejść do środka. Uderzał mnie pamiętam zapach książek, nowości. Pani Barbara Lewandowska i Pani Monika Kordańska zawsze trzymały styl, zawsze miały najlepszą i najnowszą literaturę, duży szacunek za to! Któregoś razu wracając z liceum dostrzegłem, że wisiały, bo kiedyś płyty wisiały na sznurkach, albumy „Dziwny jest ten świat” i „Sukces” Niemena. Kupiłem i przyniosłem do domu. Pierwsze przyłożenie ramienia gramofonu i popłynęły przepiękne dźwięki „Płonącej Stodoły”. Mama nie była zachwycona, ale ja już wiedziałem że to coś dla mnie. Prawdziwe natchnienie pojawiło się jednak kiedy wziąłem w rękę płytę z wizerunkiem gościa z gitarą. „B-r-e-a-k-o-u-t”, nawet nie umiałem wtedy tego przeczytać. Kupiłem, włożyłem na adapter i została do dzisiaj. Przewróciło mnie, odleciałem przy tej płycie zupełnie. A utwór „Co stało się kwiatom” rozłożył mnie totalnie. Ciągle mam go w sercu, majstersztyk i kwintesencja bluesa. Zawsze mówię, że jak umrę, to chciałbym żeby zagrali mi to na pogrzebie, to i z Knocking on heaven’s door Dylana.

MM: Na przykład kawałek „Wieczny las” w warstwie muzycznej poświęcony jest w całości Nalepie, a w tekstowej Loeblowi. Wiele razy mieliśmy później przyjemność koncertować wspólnie.

SM: Gramy w późniejszych latach w słynnym klubie „Siódemki”, przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Spore wydarzenie, i tak się złożyło, że występowaliśmy tam na zakończenie koncertu, a przed nami grał Tadeusz Nalepa z Breakoutem. Mnie się to nie podobało, bo na samą myśl, że mam grać po moim idolu, aż sztywniały mi palce. Prosimy więc Tadeusza, żeby zagrał ostatni. Odmówił stwierdzając tylko, że „po Zdrowej Wodzie to on nie gra, bo jak zaczniemy bisować, to nie skończymy.”

MM: I miał racje. My bisowaliśmy 5 razy, a Breakout 2. Niemniej koncert zagrali rewelacyjny! Ale to był czas, kiedy byliśmy już na fali.

Historia głosi, że nawet Wasz sprzęt miał swoje przygody.
SM: Tak, np. jedna z moich gitar akustycznych brała udział w nagraniu płyty Myslovitz. Bo chłopaki, jako młody wówczas zespół nie mieli jeszcze kompletu sprzętu.

MM: Ale twoje gitary ochronę miały dobrą.. Graliśmy kiedyś duży stadionowy koncert, razem m.in. z Lady Pank. Nasz przyjaciel Jurek Styczyński z Dżemu, figura w muzyce najwyższej klasy, poprosił Sławka, żeby pożyczył mu Gibsona Les Paul Deluxe z 1971. Szli razem do samochodu, gdzie na straży stał Rysiek Jaworski, nasz wieloletni kierowca, wspaniały człowiek. Z odległości jeszcze paru metrów, idąc w mroku, Sławek poprosił, żeby otworzył auto. „A po co?” –„chciałbym gitarę koledze pożyczyć”. Na co Rysiek -„a gdzie będziesz byle komu pożyczał”. (śmiech) Myślałem, że Sławek się ze wstydu spali.

Z Ryśkiem zawsze mieliśmy dużo przygód. Same podróże były przygodą. Ze 30 lat temu jechaliśmy na koncert w Pile i zgubiliśmy się po drodze. Co tu zrobić? Idziemy do gospodarstwa zapytać o drogę. Wchodzimy ze Sławkiem, przez uchylone drzwi słychać muzykę, i szok, leci nasza kaseta, „Wino”. Zaglądamy, a w środku facet z jedną ręką w wielkiej wannie miesza smalec. On równie zdziwiony jak my, pyta co tu robimy. –„Na koncert jedziemy, zgubiliśmy drogę”. –„Na koncert, a jaki zespoł?”. „Zdrowa woda…”. I koniec! Mało brakowało, a byśmy w ogóle stamtąd nie wyjechali. Tak nas ugościli, że dużo restauracji by mogło się schować. Przyjaźnimy się do dzisiaj, był nawet na wczorajszym koncercie.

Zawsze powtarzacie, że nie byłoby Zdrowej Wody bez jej fanów.
SM: Oj, tak! To dzięki nim mamy taką energię, którą możemy się dzielić.

MM: Nasi fani, to obok miłości do muzyki najcenniejsze co ma Zdrowa Woda. Wierni fani przyjeżdżają na koncerty, śledzą trasę, zapraszają nas do siebie. Ciekawym przykładem jest np. Czajnik, niesamowity człowiek, obieżyświat, podróżował po Australii, po Stanach Zjednoczonych. W Polsce prowadzi teraz firmę. Zdarzyło się już tak, że jak dowiedział się, że Zdrowa Woda gra 100km dalej, to potrafił zamknąć cały biznes, wynająć autokar i zabrać wszystkich swoich pracowników na koncert.

SM: Podobnie Jaśko z Jędrychowa, nie dość, że przywiózł busami ludzi na koncert, to zabrał jeszcze beczkę piwa (śmiech). Albo przed koncertem w Skarżysku-Kamiennej mieliśmy mieć próbę u znajomego na podwórku. Zostało może z pół godziny, a tu nagle na podwórko zaczęli się schodzić ludzie ze stolikami, z kocykami, z koszykami piknikowymi. Ktoś dał cynk na podwórkową próbę. Coś niesamowitego

Który z koncertów najbardziej zapadł Wam w pamięć?
SM: Pierwsza Rawa Blues, zdecydowanie. Nie zapomnę nigdy tego stresu przed pierwszym występem z tak dużą publicznością. Widać to dobrze na zdjęciach, które udokumentował Janusz Ceglewski, przyjaciel zespołu, wieloletni dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Raciążku.

MM: Graliśmy na każdym dużym stadionie w Polsce i praktycznie na wszystkich największych festiwalach bluesowych i rockowych. Zagraliśmy trasę 26 koncertów na 25-lecie, dwa razy zamykaliśmy Jarocin jako gwiazda wieczoru, ale najbardziej w pamięci zapadły mi występy na Przystanku Woodstocku. 450 tysięcy osób. Morze ludzi po horyzont, aż mi się nogi ugięły. Mieliśmy przyjemność grać m.in. i na pierwszym Woodstocku w Czymanowie w 1995 i w na ostatnim w Kostrzynie nad Odrą w 2017 r. Ogromna scena, niesamowita energia i atmosfera. Nie da się tego zapomnieć.

Jak możemy świętować z Wami 35-lecie?
SM: Jesteśmy kilka miesięcy po wydaniu nowej płyty „Inny Dom”, w przygotowaniu jest też odnowiona wersja albumu „Piwo”, który trafi do Empików i dużych sklepów muzycznych 17 czerwca, a po wakacjach planujemy też reedycję płyty „Wino”. Ale prawdziwą wisienką na torcie będzie album Woodstock Live, do którego zakończyliśmy właśnie prace nad warstwą muzyczną złożoną pierwotnie z 32 śladów i na jesieni ujrzy już światło dzienne. To będzie nasza druga w historii koncertowa płyta. A później koncertowe DVD.

Czego Wam życzyć na kolejne 35 lat?
SM: Żeby nasi fani żyli w zdrowiu. Nam muzyka pozwala cieszyć się pasją przez całe życie.

ze Sławomirem Małeckim
i Markiem Modrzejewskim, z zespołu
Zdrowa Woda rozmawiał Łukasz Małecki.

Historyczny pierwszy koncert WOŚP – Ciechocinek 1992

Fanpage zespołu.

Zwiększ czcionkę
Wersja kontrastowa