+ 1°C
logo CIECHOCINEK

Trzy dekady ciechocińskiego “SAJGONU”

12 stycznia 2024 510504

Niezłomna siła i determinacja. Osoby niepełnosprawne nie tylko stawiają czoła wyzwaniom, ale przekształcają je w źródło inspiracji. Historia niezwykłej drogi, która doprowadziła do stworzenia przestrzeni aktywnej rehabilitacji Centrum Niezależnego Życia “Sajgon” oraz wielu innowacyjnych projektów. O tym wszystkim opowie Jerzy Szymański prezes i jeden z założycieli “Sajgonu”.

 

Od czego się zaczęło?

Biegałem, chodziłem, jedna chwila i wypadek. Po czymś takim człowiek nie ma chęci do życia. Było mi na początku ciężko, byłem niepogodzony i wszystko mnie dręczyło. Pewnego dnia Krzysiu “Kinol” zaprosił mnie na zajęcia Aktywnej Rehabilitacji do Zielonej Góry, a później na obóz Aktywnej Rehabilitacji do Wrocławia. Niesamowita energia idei i ludzi pozwoliła mi uwierzyć, że wszystko jeszcze przede mną. Poznałem tam kolegów, m.in. Krzysztofa “Brodę” Sieradzkiego, Jarosława Witamborskiego i Mirka “Macza” Pawłowskiego, z którymi później założyliśmy “Sajgon”. Ten ruch aktywnej rehabilitacji to początek drogi, bez którego pewnie by mnie tu już nie było. W 1993 roku zorganizowaliśmy pierwszy obóz w Ciechocinku. Taki turnus polega na pokazywaniu umiejętności dla świeżych “połamańców” przez osoby już w jakimś stopniu zrehabilitowane. Wtedy jeszcze nie odbywał się w naszym budynku. Uczestnicy byli rozlokowani po różnych miejscach, m.in. w Sanatorium Łączność. Zaczęliśmy rozglądać się za swoim lokum. Artysta Tadeusz Wojtasik podpowiedział nam, żeby porozmawiać z Siostrami Franciszkankami Rodziny Maryi, które miały budynek przy ul. Wojska Polskiego. Przed wojną znajdował się tam dom dziecka prowadzony przez siostry. Po wojnie znacjonalizowano obiekt i przez chwilę też funkcjonował w nim dom dziecka, a później szkoła doskonalenia zawodowego, w której można było ukończyć np. kurs spawacza. Po przemianie lat 90. zakon odzyskał budynek z powrotem, niestety był on już mocno zdewastowany.  My mieliśmy już jednak pomysł, jak sprawić, żeby dostał drugie życie. 

Udaliśmy się do Warszawy, do siedziby PFRONu (Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych). Teraz jest to ogromna instytucja z oddziałami regionalnymi, a kiedyś były to tylko dwa pokoje w Warszawie. Prezes Zbigniew Miłek przekazał nam wsparcie finansowe, które pozwoliło odkupić obiekt na własność. Co roku organizowaliśmy 20 turnusów, w każdym takim zjeździe bierze udział ok. 20 osób. Przez te 30 lat pomogliśmy blisko 12 tysiącom ludzi. Ale Sajgon to przede wszystkim wspaniali ludzie, przyjaciele oraz wolontariusze, którzy do nas licznie przyjeżdżali.  Był nawet taki okres, że chętnych wolontariuszy było więcej niż miejsc. Szkolili się jak profesjonalnie pomagać osobom z uszkodzonym rdzeniem kręgosłupa. Budowaliśmy wspólnie np. trasy treningowe, jak pokonywać schody, platformy, tory kolejowe czy szyny. W “Sajgonie” zaczynało również, w ramach praktyk, wielu fizjoterapeutów, rehabilitantów pracujących później w ciechocińskich sanatoriach. Bez wahania możemy stwierdzić, że nasza społeczność przypomina wielką rodzinę. Nie brakuje również par, które poznały się u nas, a później zawarły związek małżeński. (śmiech)

 

Co było dla was źródłem wiedzy o technikach aktywnej rehabilitacji?

Aktywnej rehabilitacji polaków nauczyli szwedzi, którzy przyjechali do Polski i pokazali  nie tylko techniki, ale przede wszystkim wózki aktywnej rehabilitacji, które znacząco różniły się od tych używanych w Polsce. Nasze w zasadzie służyły bardziej do popychania, a nie do aktywnej jazdy. Porządny wózek musi być lekki, solidny i trwały. Zaczęliśmy konstruować wózki samodzielnie. U nas powstała znana marka Soldier z konstrukcją inspirowaną niemieckimi SOPURami. Zamawialiśmy części i wszystko na miejscu w “Sajgonie” było montowane. Prototyp wózka eksponowany był podczas Olimpiady Umiejętności ABILIMPICS 91 w Hongkongu, na którym ś.p. Darek Mokosa zdobył brązowy medal w rajdzie niepełnosprawnych kierowców. Nasze wózki zdobyły wiele nagród i wyróżnień na specjalistycznych targach. W 1993 r. reprezentacja niepełnosprawnych sportowców z Polski wzięła udział w I Światowych Igrzyskach Weteranów w Wielkiej Brytanii w największym światowym centrum sportu paraolimpijskiego w Stocke Mandeville. Ośmiu sportowców na naszych wózkach Soldier wywalczyło łącznie 46 medali w 10 konkurencjach.

 

“Sajgon” jest znany nie tylko w Ciechocinku, ale również na całym świecie. Udowodniliście, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Taka myśl od zawsze przyświecała “Sajgonowi”. W latach 90. pokutowało myślenie, “że my musimy się zaadaptować do warunków, które nas otaczają a nie, że to świat zaadoptuje się do nas”. Teraz się wiele zmieniło, jest wiele różnych ustaw i środowisko zauważa potrzeby osób z niepełnosprawnościami, ale kiedyś tak nie było. Abyśmy mogli budować chęć życia w naszych podopiecznych zdecydowaliśmy się na projekt “Korona nadziei”. Maczo, ja, Broda i Darek Mokosa pod wpływem inspiracji zdobyciem przez Marka Kamińskiego w jednym roku obu ziemskich biegunów, podjęliśmy wyzwanie dotarcia w najbardziej ekstremalne miejsca na Ziemi z pozycji wózka inwalidzkiego. Kierownikiem naszej wyprawy został Ryszard Pawłowski, wybitny himalaista, zdobywca 11 głównych ośmiotysięczników.

Przygodę zaczęliśmy w lutym 1993 roku od Patagonii w Chile i zdobycia Torres del Paine, szczytu z charakterystycznymi trzema iglicami. Część trasy pokonaliśmy samolotem, tysiące km autami terenowymi, ale wiele km pokonaliśmy na wózkach. Przepłynęliśmy też promem przez Cieśninę Magellana na Ziemię Ognistą. Na promie spotkaliśmy Polkę, która mieszkała w Australii i zwiedzała świat dookoła. Wcześniej obserwowała nas na kolonii pingwinów i pomyślała “ale wariaci, to pewnie Polacy”. No i miała rację. (śmiech). Najbardziej z Chile utkwił mi w pamięci bezkres, ten czerwony kolor ziemi i lazur wszystkich fiordów. Ogromne wrażenie.

Później w maju wybraliśmy się na Alaskę, gdzie po wielu krętych kilometrach i szukaniu różnych tras dotarliśmy na wózkach na Arctic Circle, czyli koło podbiegunowe. To co nas zszokowało to fakt, że nawet na stacji arktycznej była toaleta dla niepełnosprawnych. Tak to wygląda w Stanach. Nasza wyprawa miała spory, telewizyjny rozgłos. Następnym celem podróży był Egipt, gdzie sporą trudnością był piasek, po którym niestety nie da się jeździć.

W ramach “Korony nadziei” byliśmy także na Przylądku Dobrej Nadziei i Przylądku Igielnym, najdalej na południe wysuniętym krańcu Afryki, miejscu styku Oceanu Indyjskiego z Atlantyckim. RPA to przepiękny kraj, sympatyczni ludzie i niesamowite widoki. W międzyczasie była też Palestyna, Izrael. Projekt zamknęliśmy w 2003 roku na najbardziej geograficznie wysuniętym punkcie na południu Europy – Tarifie w Hiszpanii. Przy okazji dotarliśmy też na przylądek w Portugalii, który jest najbardziej wysuniętym przylądkiem na zachodzie Europy. 

 

Niesamowity sukces, który z pewnością pozwolił wielu ludziom inaczej spojrzeć na życie. Czy po takim doświadczeniu udało się nawiązać jakieś międzynarodowe współprace?

Wspólnie z Barbarą Hansen, której mąż – duńczyk był w ONZ komisarzem do spraw pojednania Palestyny i Izreala zaprosiliśmy do nas weteranów wojennych z tych krajów. Przed odwiedzinami uczestniczyliśmy w szeregu spotkań z ambasadami, żeby wszystko przygotować i zweryfikować. Palestyńczycy i Izraelczycy byli u nas przez 2 tygodnie w tym samym czasie. Na początku nie było łatwo, ale z każdym dniem poprawiali relacje. Udało nam się ich pojednać. To pokazuje jak dużą siłę mają w sobie osoby z niepełnosprawnościami. Zaprosili nas również do siebie, zarówno do Palestyny jak i Izreala w 2000 roku. Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci, nie tylko zwiedzaliśmy, ale też zasmakowaliśmy w pełni ich kultur. 

 

Widać w Was ogromną pasję i inspirację.

Poza wspólnymi podróżami, wyzwaniami, jak np. pokonanie na linie odcinka kanionu na Pustyni Judejskiej w Izraelu, czy prowadzeniem ośrodka każdy z nas rozwija też własne pasje. My wspólnie z Brodą, rewelacyjnym multiinstrumentalistą grającym m.in. na harmonijce i gitarze założyliśmy 10 lat temu zespół Skołowani, gramy koncerty, wydajemy właśnie drugą płytę. Maczo zdobył uprawnienia paralotniarskie, jest też m.in. kwalifikowanym płetwonurkiem. Nie jest ważne czy masz jakieś niepełnosprawności, ważne co z nimi robisz. Tego nas nauczył Ruch Aktywnej Rehabilitacji.

 

Czego Wam życzyć na kolejne 30 lat?

Nowych następców i chętnej młodzieży. My już jesteśmy trochę starsi, ale będziemy to ciągnąć, jak mówił nasz przyjaciel Jurek Owsiak “do końca świata i o jeden dzień dłużej”.

 

Zwiększ czcionkę
Wersja kontrastowa